Odpowiedzią na przemoc jest Miłość i Siła
Wychodząc wielokrotnie z przemocowych relacji, zrozumiałam po drodze, że w procesie zdrowienia naszej psychiki i duszy, które pod wpływem traumy ulegają swoistej „defragmentacji”, istotnych jest kilka aspektów i kroków, które musimy podjąć. Nie bez powodu używam słowa „musimy” – bo jeśli naprawdę chcemy uzdrowić naszą psychikę, emocjonalność, ciało i duszę, to konieczne jest podjęcie konkretnych działań. Najlepiej, aby zaczęły się one od praktykowania miłości do siebie oraz solidnego uziemienia.
W moim przypadku odpowiedzią na przemoc ze strony drugiego człowieka stało się skupienie na sobie – na odbudowaniu od podstaw poczucia własnej wartości i miłości do siebie. Nie rozumiem jej jednak jako obdarowywania się przyjemnościami czy powierzchownego „głaskania” samej siebie, ale jako odwagę do głębokiego zanurzenia się w sobie i przeżycia wszystkich emocji, które dotąd były blokowane.
Zobaczenie tych części siebie, które sami odrzuciliśmy – tych małych, krytykowanych, szkalowanych, bitych, odrzucanych, okradanych, okłamywanych, odzieranych z godności, niezauważanych i niesłyszanych dziewczynek oraz chłopców – pozwala nam na nowo je dostrzec, zrozumieć, przytulić i obdarzyć miłością. W psychologii analitycznej według C.G. Junga ten proces określany jest jako integracja części osobowości, zwana również pracą z cieniem.
W dorosłym życiu często „zacieniamy” te delikatne aspekty siebie – nie pokazujemy ich światu, nie wyrażamy na zewnątrz, bo boimy się odrzucenia. Nie uświadamiamy sobie jednak, że w ten sposób sami siebie odrzucamy. Wstydzimy się przyznać do pewnych doświadczeń, które były dla nas krzywdzące, ponieważ nie chcemy czuć się ofiarami, nie chcemy być obnażeni czy postrzegani jako słabsi. Co gorsza, nie zawsze drugi człowiek potrafi nas przyjąć i zaakceptować w pełni. Dlatego właśnie musimy nauczyć się zrobić to sami…
Do nas należy zadanie oświetlenia tych części – zobaczenia siebie małych i wreszcie pozwolenia sobie na pełne przeżycie doświadczenia oraz wyrażenie bólu, złości, lęku i ekspresji, czy to poprzez komunikację werbalną, czy poprzez sztukę – światu.
Na tym właśnie polega miłość, którą w dorosłym życiu dajemy swoim dzieciom: przytulamy je, gdy płaczą, słuchamy, gdy cierpią, okazujemy im empatię, staramy się zrozumieć i nie oceniać. Dzieci są najlepszym lustrem naszych zranień. Jeśli czujemy, że relacja z nimi jest trudna, to właśnie od niej powinniśmy zacząć – wchodząc w każdy emocjonalny „trigger”. Gdy wybuchamy na własne dzieci, oznacza to, że w nas samych tkwi energia, którą warto uwolnić, aby z tego miejsca budować relację zarówno z naszym wewnętrznym dzieckiem, jak i z dzieckiem obecnym w naszym życiu. Relację opartą na słuchaniu, zrozumieniu i cierpliwości – bo tym właśnie jest miłość bezwarunkowa.
To wewnętrzne dziecko nie zostało przytulone, gdy zrobiło sobie krzywdę; nie zostało wysłuchane, gdy zostało wyśmiane w szkole; nie pozwolono mu wyrazić emocji, bo dorosły, uciekający od swoich własnych uczuć w alkohol, pracę czy imprezy, nie miał w sobie przestrzeni, by przyjąć dziecko wraz z jego emocjami.
Często słyszę bagatelizowanie psychoterapii i pracy z wewnętrznym dzieckiem – zwykle od osób, które wcale nie wiedzą, na czym ta praca polega ani jakie może przynieść efekty. Umysł broni się przed podjęciem tego wyzwania, bo czasami konfrontacja z tym, co trudne w nas samych, bywa tak bolesna, że próbuje nas przed tym uchronić.
Jednak od emocji się nie umiera – nawet wtedy, gdy zalewają nas niczym fala we śnie.
Emocje są kodem, przepustką na drugą stronę lustra, naszym płótnem i samą istotą nas. Kiedy zaczynamy je czytać z uważnością i delikatnością – zmywając kolejne warstwy farby z obrazu, odkrywając je jedna po drugiej, sięgając aż do korzeni – wtedy możemy zobaczyć siebie nagich, autentycznych, niczym Wenus Botticellego.
Na tym czystym, oświetlonym płótnie możemy zacząć tworzyć swój świat na nowo. Malować go kolorami, które kochamy najbardziej.
Kiedy ten świat zbudujemy po swojemu – gdy w ogrodzie zasiejemy ziarna i wyrosną w nim piękne kwiaty – będziemy o niego dbać: podlewać je, pielęgnować, a także chronić przed szkodnikami i przed obcymi, którzy mogliby nasz ogród zniszczyć lub spalić.
Nadzieja nigdy nie umiera. Zawsze możemy ponownie wzrosnąć i rozpalić na nowo to, co od zawsze w nas istnieje – miłość, siłę, kreatywność, wdzięczność, wybaczenie, akceptację, odwagę i rezyliencję.
Za każdym razem będziemy pamiętać drogę do domu – do siebie. Ale tym razem stworzymy lepszą glebę, by mogły w niej wyrosnąć mocniejsze korzenie. Nauczymy się także, jakich relacji, sytuacji i osób unikać, a także jak rozpoznać piękny ogród w drugim człowieku. Otworzymy się na niego z szacunkiem dla siebie i dla niego. Nauczymy się, jak zaprosić do swojego ogrodu motyle i ważki – i jak wznieść się z nimi w lot, czując bezpieczeństwo, autentyczność i wolność.
Sztuka, która stała się moim narzędziem zdrowienia, jest niezwykle bogata – potrafi otwierać, transformować, ale też zamykać procesy. Pisząc teksty, tworząc filmy, opowiadam swoją historię. Często, w połączeniu z duszą, szukam tego, co na zewnątrz mnie woła, przyciąga i otwiera. Pytam, jaką moją historię, jakie doświadczenie czy emocję to porusza – i w tym procesie transformuję siebie. Otwieram się na siebie i na drugiego człowieka, ufając coraz bardziej, że Wszechświat zawsze mnie złapie.
Piszę książkę o wieloletniej pracy ze sobą – poprzez sztukę, poprzez sny i poprzez odkrywanie symboliki zaklętej w naszej podświadomości. Największą inspiracją do jej stworzenia byli dla mnie C.G. Jung, Salvador Dalí, filozofie Dalekiego Wschodu, a także… ja sama.
Nazwałam ją „Gdyby kwiaty potrafiły mówić - O świadomym zdrowieniu poprzez sztukę, sny, hipnozę i filozofie Dalekiego Wschodu”
Zapisz się do newslettera, a poinformuję Cię e-book będzie dostępny w sprzedaży.